Po tym jak ostatnio zrobiłem wieczór pokera z kumplami, moja luba stwierdziła, że musi mnie trochę odchamić. Zupełnie jakby zrobienie popielniczki z Potpourri i pisuaru z fikusa nie było romantyczne i z klasą. Znajoma zaraziła ją debiutancką powieścią Danki Braun pt. "Historia Pewnego Związku", a moja ukochana zmusiła mnie, pod groźbą celibatu, do jej przeczytania. Miało być to moje pierwsze romansidło, przygotowałem się więc na najgorsze, tym większe było więc moje zdziwienie. Książka jest pisana bardzo lekkim językiem, kolejne strony pochłania się z niezauważalną szybkością i dużą przyjemnością. Muszę przyznać, że powieść przypadła mi do gustu. Może to zabrzmi jak truizm, ale wydaje mi się, że także dlatego, że zauważyłem w głównym bohaterze wiele własnych cech. "Historia..." jest opisywana z perspektywy trzech osób: jej, jego i niezależnego narratora. Autorka bardzo realistycznie oddaje spoglądanie na wątek miłosny zarówno przez pryzmat naiwnej baby, jak i przystojnego kobieciarza. Trzeba też przyznać Dance Braun, że potrafi wzbudzić w takiej męskiej, wrednej, szowinistycznej świni jak ja, trochę wzruszenia: w pewnym momencie jeden z wątków mnie szczerze i prawdziwie dotknął. Dopiero wtedy pierwszy raz się oderwałem od czytania (a była to połowa powieści) i poszedłem z kumplami na piwo w obawie przez zbyt dużym "ukobieceniem". Trzeba przyznać, że bardzo rzadko spotyka się debiutantów potrafiących napisać coś ciekawego, a praktycznie w ogóle nie da się spotkać babskiej książki, która potrafi zainteresować też mężczyzn. Jak wyjdzie druga część, to z chęcią ją przeczytam. Ale oczywiście oficjalnie kupię ją dla swojej baby.