To kolejna, po "Obudźmy słońce" kontynuacja przygód Zezé, bohatera "Mojego drzewka pomarańczowego". "Moje drzewko pomarańczowe" było powieścią piękną, wzruszającą, klimatyczną: sześcioletni wówczas Zezé borykał się z samotnością, biedą, niezrozumieniem przez dorosłych i próbował ze wszystkich sił przetrwać w tym brutalnym świecie, zdominowanym przez przemoc i cierpienie. Kontynuacja jego losów w "Obudźmy słońce" pozbawiona była uroku i magii, które charakteryzowały pierwszą powieść. Ale trzecia "Na rozstajach" jest ogromnym nieporozumieniem. Niewielkich rozmiarów, pisana jakby na siłę, jest nieprzekonująca, chaotyczna, "szybka". Zezé ma 20 lat, a zachowuje się jak dziecko. I nie chodzi tu o to, że ma w sobie ogromną ciekawość świata, która nie pozwala utrzymać go w miejscu. Zezé nie wie, co chce robić, rzuca studia, chociaż zna przecież nędzę warstw pozbawionych edukacji, nie potrafi się na niczym skupić na serio, żyje w sumie jak pączek w maśle w bogatej rodzinie wuja, którego nazywa ojcem, a o coś ma wiecznie pretensje. Jest naiwny, moim zdaniem nieco egocentryczny i absolutnie nie umiem mu "współczuć" z powodu jego "niezdecydowania". Z tamtego Zezé: błyskotliwego, z otwartym umysłem, wrażliwego niewiele pozostało. A pisarz na 80 stronach próbuje nas przeprowadzić przez dojrzewanie bohatera, moim zdaniem bardzo późne :-), rzucenie studiów, pierwszą pracę, miłość, która tu wydaje się naiwna, a nie prawdziwa, nagłe porozumienie z ojcem i ponowne rzucenie wszystkiego. Wybaczcie, nie kupuję tego.