"Sicario" to historia Kate Macer, młodej agentki FBI, która zostaje oddelegowana do tajnej jednostki CIA, mającej za zadanie wytropić szefa meksykańskiego kartelu narkotykowego. Film zaczyna się mocnym uderzeniem, i to dosłownie - macierzysty oddział Kate wozem bojowym forsuje ścianę podejrzanego domu; chwilę później kolejne mocne uderzenie - zaatakowany dom okazuje się masowym grobem ofiar narkotykowego gangu, których zafoliowane zwłoki ukryto w ścianach. Po tej widowiskowej akcji Kate wstępuje w szeregi wspomnianej wcześniej tajnej jednostki, a widz ma wrażenie, że "no, teraz dopiero będzie się działo".
Tu jednak fani szybkiej, obsypanej ołowiem szarży poczują się nieco rozczarowani. Film bowiem wkracza na tereny bardziej statyczne, a typowej, zapowiadanej we wstępie krwawej akcji dalej jest już jak na lekarstwo. A szkoda, bo sceny podobne do tych z konwojem na autostradzie (moim zdaniem reżyserski majstersztyk) mogłyby mocno podnieść ogólną ocenę efektowności filmu. Najwyraźniej jednak reżyserowi nie chodziło o stworzenie kolejnej bezmyślnej strzelaninki, lecz o pokazanie moralnych aspektów walki z bezwzględnym światkiem przestępczym. Z jednej strony mamy więc niedoświadczoną idealistkę Kate, wojowniczkę w służbie prawa, a z drugiej - grupę twardych rutyniarzy, znających kulisy narkotykowego biznesu jak mało kto i wiedzących doskonale, że przekroczenie granicy prawa bardzo często jest jedynym sposobem na osiągnięcie sukcesu. Wiecznie niedoinformowana, bezradna, zdezorientowana i zamknięta w prawno-etyczno-moralne ramy Kate przez cały seans z trudem pojmuje niekonwencjonalne metody swoich kolegów po fachu. Ale - jak pokazuje ostatnia scena filmu - również i ona w końcu zaczyna rozumieć, że w walce z bezprawiem z górnej półki niedoskonałe prawo faktycznie nie jest wystarczającym orężem.
Jak pisałem wyżej, dynamicznej krwawej jatki w "Sicario" nie uświadczymy. Jako audio-wizualną rekompensatę za ten niedosyt, na równoważnej szali położyć możemy całą masę niezwykłych ujęć, stopniowo wprowadzających widza nie tylko w mroczny, nigdy do końca niepoznany klimat narkotykowego półświatka, ale także w równie mroczne i równie tajemnicze charaktery głównych bohaterów. Oczywiście same zdjęcia i reżyseria to nie wszystko; na burzę oklasków zasługują aktorzy odgrywający główne role. Jeżeli o Emily Blunt, odtwórczyni roli Kate Macer, powiemy, że postać zagubionej, chodzącej tydzień w jednym podkoszulku agentki FBI wykreowała grubo ponad przeciętnie, to do oceny gry aktorskiej Benicio Del Toro, wcielającego się w postać tajemniczego Alejandro, wywracającego w pewnym momencie narrację "Sicario" do góry nogami, użyję tylko dwóch słów - mistrzostwo świata. Już choćby dla samego tylko obcowania z doskonałą grą aktorską warto tuż za plecami Alejandro pogrążyć się w "Sicario" bez reszty.