Kto nigdy nie zachwycił się muzyką, kto nie wpadł w siatkę niepozornych dźwięków, tego tajemnym transu, mało prawdopodobne, by zgodził się teraz z moją opinią. Opinią, jakoby ten film był zjawiskowy.
Oglądając Upiór w operze miałam ogromną przyjemność zobaczyć film przeistoczony w najprawdziwszą sztukę.
Jeszcze nigdy, w żadnym musicalu, nie spotkałam się z piękniejszą muzyką filmową. Zaczyna się ku nam skradać już od pierwszych sekund trwania tegoż dzieła. Roztacza przed nami aurę tajemniczości i jakiegoś niewyjaśnionego leku. Oplata nas, wciąga, kusi, aż cały świat zupełnie przestanie dla nas istnieć i będziemy jedynie mogli skupić się na tej- tak namacalnej!- namiętności,
bólu, obsesji...
Ale nie tylko dla niesamowitej muzyki ta ekranizacja uchodzi za jedną z moich ulubionych. Otóż sama treść zasługuje na najwyższe pochwały! To nie jest kolejna marna historia składająca się z kilkudziesięciu innych opowieści. To całkiem nowe pomysły, nowe wykonanie. Ot, i brak przewidywalności, oczywiście! Jest wiele, naprawdę wiele scen, podczas których widz nie domyśla się co za chwilę może się wydarzyć.
No i ta retrospekcja! Nic tak nie dodaje dziele filmowemu uroku jak zjawisko powrotu do przeszłości.
Wspaniałe!